Zanim pojawi się wpis pt „Minął styczeń”, napiszę o tym, co się działo od października zeszłego roku. Przygotowałam go już dawno, ale dopiero teraz czuję wenę, żeby naskrobać co ciekawego się działo.
Będzie trochę o mojej pracy, trochę o ludziach, z którymi pracowałam i z którymi pracuję i trochę zdjęć. Zacznę od tego, że we wrześniu zawsze jest łamanie „głów” plantów pomidorów. Chodzi o to, żeby urwać czubki, żeby dalej już nie rosły. Od tego momentu na plancie zostaje około 5-6 trosów z pomidorami i przez 5-6 tygodni wszystko jest wycinane i tym sposobem zbliża się likwidacja, czyli czyszczenie szklarni i przygotowanie na nowy sezon. Po powrocie z urlopu, moja praca głównie polegała na przebieraniu najgorszego sortu pomidorów. Oczywiście nadal się waży dobre skrzynki, po które przyjeżdżają jeszcze tiry, ale oprócz tego, trzeba pozbyć się najgorszego gówna. Wtedy wyrzuca się nie tylko zgnite warzywa. Trzeba oddzielić dobre zielone, pomarańczowe i czerwone od tych złych, z plamami, z pęknięciami itp. Tego jest ogrom i przyjeżdżają do nas pełne plastikowe skrzynki. W kontenerze lądują kilogramy pomidorów nienadających się na sprzedaż.

W międzyczasie opuścili nas rumuńscy koledzy. Niektórzy zjechali już po prostu do ojczyzny, bo koniec sezonu. Zarobili i cześć. Niektórzy zostali wyrzuceni z pracy. I o tych parę słów. Pisałam już wcześniej, że oni bardzo chcą pracować. Upał? Im to nie przeszkadza. Liczą się pieniądze. I szef im pozwalał zostawać. Niestety na drugi dzień trzeba było po nich sprzątać. Nie zadbali o to, żeby wyłączyć wózki, inaczej szybko się rozładowują. Mieli gdzieś porządek na betonie. Pracują, owszem, ale na odpierdol. Dokładność i czystość nie są ich mocną stroną. Ale potrzebowaliśmy pracowników, więc szef się z nimi użerał. Jeden z nich popis dał w pewien piątek. W piątki, po pracy niemal zawsze jest na kantynie piwo. Zasada jest taka, że puste butelki zawsze z powrotem do skrzynki, bo te są zwrotne. Rumuni mieli to gdzieś i zawsze któryś z nich zabierał piwo do domu. Po co? Przecież mógł sobie kupić. No, ale jak za darmo… Trzeba plecak napchać. Nie przetłumaczysz. Do rzeczy. Koleżanka (Polka, młoda dziewczyna) do pracy przyjeżdżała swoim własnym fajnym rowerem górskim. Ludzie siedzieli na ławkach na zewnątrz, palili i pili. Roweru nigdy nie przypinała. Jeden z Rumunów podszedł i po prostu wsiadł na rower bez pytania i zaczął jeździć po placu przed szklarnią. Koleżanka się wkurzyła, zabrała mu rower, a on w odwecie polał ją piwem… Gdyby to ona wzięła jego rower, to co by zrobił? Połamał jej kości?!

Innym razem, poraz kolejny w piątek było piwo, ale że pod koniec sezonu było mnóstwo pracy, więc pracowaliśmy też w sobotę. Okazało się, że nikt nie zabrał na magazyn skrzynki z butelkami piwa, a było tam jeszcze kilka pełnych. Przerwa o godzinie 10:00. Co zrobiło trzech Rumunów? Do śniadania otworzyli sobie po piwku. Nie wiem, jakie są zasady w Rumunii, ale w Holandii jest zakaz spożywania alkoholu w czasie pracy. No, ale piwo było, więc trzeba było wypić. Po co czekać do końca. Oczywiście panowie zakończyli dniówkę o godzinie 10:00, chociaż jeden z nich upierał się, że nie wypił ani kropli. No cóż, my widzieliśmy coś innego. Wszyscy poszliśmy dalej pracować, a ci trzej w odwecie wypili resztę piw i pojechali do domu. Nie wiem, co chcieli tym udowodnić, ale pewnego dnia miarka się przebrała i dwóch z nich dostało jeby za to, że kompletnie nic nie robią. Szef się wściekł i ich wyrzucił. U nich zasada jest taka: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Więc zebrali się całą grupą i wyszli. Chyba wszyscy mieli ich dość. Jeszcze wspomnę o tym, że hałas to ich drugie imię. Podczas pracy wydzierali się, jak małpy w zoo (nie obrażając małp), brali ze sobą głośniki i podczas pracy puszczali z telefonów swoją rumuńską muzykę, a raczej jakieś dzikie zawodzenie. Na każdej szklarni jest radio. Głośniki wiszą wysoko i gra muzyka. Jeśli komuś się nie podoba, może mieć słuchawki, byle nie zagłuszać innych. Rumuni tego nie rozumieli, albo nie chcieli rozumieć. Ich muzyka musiała być najważniejsza. Naprawdę specyficzny naród. Nie wiem, czy szef zatrudni w tym roku kogoś z Rumunii w ogóle. Zobaczymy…

Zdjęcie wyżej przedstawia wyczyszczoną szklarnię. Nie mogło być ani jednego starego pomidora, ani jednego liścia, śmiecia. Wszystko zebrane, pozamiatane. Chodzi o wirusa. Poprzedni sezon nie może „stykać się” ze starym. Nowe planty muszą być bezpieczne. Myte są te białe półki, na których będą rozłożone maty z watą dla plantów. Myta jest cała szklarnia specjalnymi zraszaczami w środku i na zewnątrz. Potem jest gazowanie. Nikogo z pracowników nie może być na szklarni. Pamiętam, gdy trzy lata temu, w piątek skończyliśmy pracę wcześniej, bo miało być właśnie gazowanie. Widziałam, jak wjechały trzy małe pojazdy (coś na kształt wozów opancerzonych :). W środku siedzieli panowie, których było widać tylko przez malutkie szybki i to oni tymi „pojazdami” gazowali. Przez weekend szyby w dachu były otwarte, żeby wietrzyć. Ale w poniedziałek i tak było czuć chlor.

Wschód słońca 🙂 Grudzień. Szklarnia czysta, folia w obawie przed wirusem, tym razem położona wszędzie. Nowe maty na półkach. To właśnie w tym momencie przyjeżdżają nowe planty pomidorów i następuje sadzenie, czyli po prostu ustawiamy je na tych matach. Prosta, spokojna praca. W naszej szklarni nie ma lamp, czyli górnego oświetlenia. W innych firmach jest i słyszałam, że ludzie pracują wtedy nawet na trzy zmiany i jest bardzo gorąco. Nie dla mnie. My zimą, przed sadzeniem często zaczynaliśmy pracę, gdy było jeszcze ciemno. No i chłodno. Mnie pasuje 🙂

W tym roku pojawiło się u nas zadziwiająco dużo pracowników z Polski. Do tej pory były braki, dlatego szef zatrudnił Rumunów. A woli pracować z Polakami. Niektórzy po likwidacji i sadzeniu odeszli sami, niektórzy zostali i pojechali na urlop- wrócą na sezon a kilkoro ludzi jest z nami cały czas. Jest nas dosłownie garstka, bo i mało pracy. O dziwo, dobrze mi się z nimi pracuje. Piszę: o dziwo, bo z doświadczenia wiem, że rodacy potrafią zaleźć za skórę, obgadać i kłócić się o byle gówno. Jest z nami nowa para: on Polak, ona Słowaczka. Fajni ludzie. Z tą dziewczyną od razu się dogadałam. Tzn ona bardzo dobrze mówi po polsku, ale chodzi mi o jej charakter. Bardzo miła dziewczyna. Opowiadała mi, że miała „przeboje” z Polakami. Nawet tu, u nas. Mówiła, że jedna dziewczyna (jest na urlopie) najpierw zachwycała się jej znajomością polskiego, a potem miała z tym problem, bo przecież Słowaczka wszystko rozumie, co mówią na palarni. No straszne! Czy to naprawdę musi być problem, że obcokrajowiec dobrze mówi w naszym ojczystym języku? Ja zawsze się cieszę i chwalę, że ktoś zna nasz trudny język. Dlaczego Holendrzy zachęcają Polaków do nauki ich języka i cieszą się, że ktoś z innego kraju dogada się z nimi po niderlandzku, a Polak szuka dziury w całym? Nie wszyscy mają z tym problem oczywiście, ale wkurzają mnie tacy, co to myślą, że jeśli ktoś innej narodowości zna polski, to już wróg, trzeba unikać, mówić szeptem, itd. Bo co? Bo nie można bardziej obgadać? Tak, Polacy obgadują wszystko i wszystkich tu na potęgę. Takie zagraniczne hobby. Powiedziałam Łucji (tak ma na imię ta Słowaczka), żeby się nie przejmowała Polakami, bo niektórzy są naprawdę wredni i nie warto z nimi rozmawiać. Ja też nie wszystkich lubię. Spojrzała zdziwiona, ale taka prawda. Chcesz poznać rodaka? Wyjedź za granicę.
Przed przyjazdem nowych pomidorów, na szklarni pracowałam ogólnie bardzo mało. Do moich zadań należało m.in sprzątanie magazynu, czyli mojego miejsca pracy. Robię to co roku. Siedzę wśród kurzu, pajęczyn i pająków. Ale wiem co i jak, więc potem mam czyste stanowisko pracy. Gdy już uporam się z tym syfem, czyszczę każdy wózek, paleciaki i wózki widłowe. Nie może być nigdzie brudu z poprzedniego sezonu.



Jakby mało było sprzątania, to tym razem na mojej głowie było także ogarnięcie powierzchni biurowych nad szklarnią: płytki, okna, podłogi. Niemal wszystko. Zresztą nie tylko na mojej głowie, bo było nas cztery. Sporo pracy, ale efekt końcowy zadowalający. Swoją drogą, dziwię się, że księgowa firmy mogła pracować pośród tyłu pajęczyn 🙂

Nowe, małe planty posadzone. Jest czysto i zielono. Są coraz większe. Rosną jak na drożdżach a na większości pojawiły się już pierwsze pomidory. Szybciej niż w zeszłym roku. Początek sezonu coraz bliżej. I znowu pytanie: z kim tym razem przyjdzie nam pracować?
Do następnego 🙂
Rumuni to temat rzeka – to tacy polacy 20 lat temu. Jak zaczynałam pracę to właśnie było świeżo po dyscyplinarce pewnego polaka po 17 latach pracy – za co? Za wynoszenie piwa do domu. Piwo jest na miejscu, żeby się pracownicy socjalizowali. Nie po to by ktoś brał i pił w domu sam. Na takie akcje niech sobie sam kupi. Kiedyś zostawałam często na piwie. Muzyka… mamy takiego Polaka – na przerwie ogląda głośno filmiki na telefonie. Jak pierwsza grupa idzie na przerwę a on idzie z drugą grupą 30 minut później, to włącza sobie na telefonie jakieś polskie techniawki i cały dział musi słuchać kakofonii holenderskiego radia z popem oraz tego co mały S sobie puszcza… Masakra. Na moim dziale poprosiłam o odłączenie głośnika i mam tylko hałas silnika i swoje słuchawki. Co do Łucji – jest ta stara zasada – Polak – Polakowi – Polakiem 🙂 Ale holendrzy też rozmawiają o wszystlkich. Mnie najbardziej rozbrajają Polacy, którzy myślą, że wiedzą wszystko i muszą innym objaśniać świat. I tak ostatnio wyszła rozmowa, że taki nasz skromny i cichutki kolega myślał, że aby przerejestrować auto na żółte blachy trzeba mieć holenderski dowód. Powiedział mu to Polak, który robi w naszej formie jakieś 10 lat…. Powiedziałam więc mojemu koledze, że nie trzeba, moje dwa auta były przerejestrowane z białych na żółte, ale na męża, a on nadal jest Polakiem i nie ma holenderskiego dowodu. no ale ten siedzi 10 lat to przecież może mówić wszystko i ludzie mu uwierzą…. Pytanko – do czego służą te piloty? nigdy takiego czegoś nie widziałam.
Bardzo podobał mi się dzisiejszy wpis. Nie pracowałam nigdy przy pomidorach i dziękuję za uchylenie rąbka nie-tajemnicy, ale nowego świata dla mnie. Chciałabym, aby u mnie w pracy było tak czysto, jak jest obecnie u Was. Niestety, ale dział sadzonek ma obecnie tak dużo plantów, że składują je u nas na stołach jak i pod stołami – i to niestety niesie za sobą przywleczone muszki, chwasty i wątrobowce… Najgorsze są te ostatnie, bo obecnie nie ma chemikaliów, które by je zabijały w 100proc. A mech jak to mech – wystarczy jedna komórka by się odbudowała cała połać.
PolubieniePolubienie
W sumie o muszę jeszcze coś dopisać. Są dwa rodzaje Rumunów. Biali Rumuni, którzy znają angielski i są mniej lub bardziej zachodni i sympatyczni.. Oraz cyganie. Ci są straszni. Chłopy z brzuchami. Strachliwe kobiety. Zero języka. Plemienność. Ponura kina od samego rana. Unikanie socjalizacji. Takie buractwo generalnie. Niestety częściej dostajemy cyganów, którzy nie garną się wcale do roboty. Są wolni, na telefonach, wożą się mercedesami a nie potrafią utrzymać pracy. Biali Rumuni byli super. Opowiadali co warto odwiedzić w ich kraju. Pokazywali ciekawe miejsca na zdjęciach. Było o czym pogadać. Dwa światy, jedna Rumunia.
PolubieniePolubienie
To my chyba mieliśmy Cyganów. Wśród tych osób były i takie do rzeczy. Jakoś się szło dogadać. Ale fakt, kobiety słuchały i bały się swoich facetów. Mam kilka przykładów. Jeden z nich nawet próbował mnie pouczać, bo nie mam dzieci, a mam dom. Komu to zostawię? Ja mu na to, że oddam na schronisko dla zwierząt.
To prawda, że Polacy uważają się za speców. Wszystko wiedzą 😆 Już nie jednego przerabialiśmy, który pracował wcześniej na kierowniczym stanowisku….
Piloty służą do odbijania swojego miejsca pracy i pauzy. Np zaczynamy pracę – wbijamy start.
Fakt- Holendrzy też obgadują itp. Z tym, że ja się lepiej dogadam z Holendrem niż z Polakiem. Wolę towarzystwo „wiatraków”. Na tym etapie mojego życia tutaj, nabijamy się z siebie wzajemnie. Polak pewnie by się obraził.
PolubieniePolubienie