
Wreszcie wróciłam do bloga. Nie było mnie tu chyba z pół roku. Mam mnóstwo do nadrobienia. W wolnych chwilach uporządkować muszę zebrany materiał, a jest tego sporo. Trochę mi to zajmie, ale teraz postaram się robić wpisy regularnie. W międzyczasie byłam na dwóch urlopach, załatwiłam wszystkie sprawy i mam nadzieję, że ten rok już będzie spokojny.
W tym wpisie opiszę holenderskie kino i wrzucę kilka zdjęć zwierzyny w parku 🙂 Zacznę od tego, że jednym z moich ulubionych polskich filmów jest tragikomedia Wojtka Smarzowskiego pt. „Wesele”. Znam na pamięć. A kilkanaście kilometrów od naszego miasta jest miasteczko Vlaardingen. I tam w kinie często wyświetlane są polskie filmy. I wtedy było „Wesele 2”. I że się tak wyrażę: dwie godzinu psu w dupę. Film mało ma wspólnego z weselem. Jest ciężki, dramatyczny i czasami zbyt wulgarny. Ale ja w sumie nie o tym.

Chciałam tu napisać o dwóch znaczących różnicach między polskim a holenderskim kinem. Po pierwsze- można tu podczas seansu pić alkohol! Oczywiście jest popcorn, cola i inne takie. Ale jeśli się ma ochotę na piwo: proszę bardzo, jest. Wino białe i czerwone też 🍺🍷Druga rzecz, to… pauza. Tak, w połowie filmu jest przerwa. Można iść do toalety, po jedzenie i picie albo po prostu podyskutować o filmie 🙂

Do kina założyłam kiecke i ogólnie ubrałam się lekko. Za lekko, a było zimno. Po seansie, zamiast do domu, to poszliśmy do parku, bo było tam dużo ptactwa a w zagrodzie kozy i owce (chyba czarnogłówki się nazywają). Daliśmy im trochę natki marchewki. No i zrobiliśmy zdjęcia:








Do następnego! 😀