Dzisiaj będzie o jedzeniu, ale tym niezbyt zdrowym. O jedzeniu, które uzależnia. O jedzeniu, które jest w każdym supermarkecie i które jest znane na całym świecie. Ja jestem przykładem tego, że bez zupki w tygodniu, nie ma obiadu 😜
W domu mamy tak zwaną „zakazaną szufladę”. Co tam jest? Słodycze Pana Męża i moje zupki chińskie. Mam już swoje ulubione. Kiedyś, w Polsce jadłam tylko te z Amino. Teraz mi nie smakują. W polskim sklepie wybieram teraz tylko Knorr – pieczony kurczak. Zapasy robię w holenderskim markecie. Nie w Lidlu, bo uważam, że tamtejsze zupki są niedobre. Kupuję je w Albert Hijnie albo MCD. Wybór jest tutaj ogromny.
Zacznę od tego, że czytałam iż zupki chińskie wcale nie pochodzą z Chin. Wynalazcą zupek instant był Momofuko Ando. Urodzony na Tajwanie, skończył studia w japońskim Kioto. Według jego założenia, zupy błyskawiczne miały pomóc w niedoborze żywności w czasach powojennych. W 1948 roku założył firmę Nisshin Foods, która 10 lat później zajęła się produkcją znanych dzisiaj zupek chińskich. Ando z wyboru był Japończykiem, więc można stwierdzić, że to tak naprawdę japońskie danie. Dlaczego więc zupka chińska jest chińska? Wszystko za sprawą pierwszej zupy, która wyszła z fabryki. Nazywała się Ramen drobiowy, a jest to danie typowo chińskie. I tak przyjęło się nazewnictwo, które obowiązuje do dziś.




Glutaminian sodu- to on czyni zupki smacznymi, bo nie ukrywam- są dobre. I ja często je jem. Po prostu lubię. Czasem trzeba na szybko żołądek zapchać. Holendrzy też je lubią, często w pracowniczych kantynach, oprócz automatów do kawy, są też zupki typu „gorący kubek”. Jest trochę chemii w tych produktach, ale najbardziej szkodliwy jest makaron, który podobno długo zalega w żołądku. E319- produkt uboczny stosowany w przemyśle naftowym. Stosowany jest w tego typu makaronach jako przeciwutleniacz. Składnik ten pojawia się nie tylko w przemyśle spożywczym, ale też kosmetycznym czy chemicznym. Dzisiaj producenci zupek w dużej mierze odeszli od składników mocno konserwujących i poprawiających smak.
W holenderskich marketach znajdziemy zupki w torebkach, ale też w pudełkach. I nie tylko zupki, bo są też makarony po włosku z pomidorami, czy innymi warzywami, np z brokułami. Smaki różne. Jeszcze muszę wspomnieć o dużych torbach z zupami. Są to gotowe zupy, np pieczarkowa czy cebulowa, które wlewa się do gara, podgrzewa, można po swojemu doprawić i jeść. Te wydają mi się ciut zdrowsze od tych małych z makaronem.


Ja ostatnio wybrałam zupę w innym opakowaniu, bo w puszce. Takich też jest tu duży wybór. Padło na pomidorową z cienkim makaronem i klopsikami z mięsa. Czy skład z opakowania był w środku? Był. Kilkanaście okrągłych mięsnych kulek, trochę makaronu i krwisty kolor zupy. Jak smakowała? Dla mnie za słodka. Dodałam trochę pieprzu, soli nie trzeba było. Klopsy nawet dobre. Nie pomyślałam, żeby dodać śmietany.




Nie było to koszmarne danie, ale jak dla mnie i tak wygrywają zupki z ohydnym makaronem. Co ciekawe, polskie instant są większe od tych holenderskich. Polska- 70g, holenderska- 60g.


I na koniec, na powyższym zdjęciu, przykład gorących kubków, które lubię najmniej. To te są najczęściej na kantynach. Spróbowałam raz. Były mdłe. Obrzydliwy makaron wygrywa 🙂
Do następnego 🙂
Dla mnie te holenderskie to są wszystkie na jedno kopyto. Lubię za to polskie zupki. Ser w ziołach i ogórkowa szczególnie.
PolubieniePolubienie
Ooo, to mnie się zmieniło. Kiedyś polskie, a teraz wydają mi się mdłe. Holenderskie mogę jeść na okrągło 😁
PolubieniePolubienie