Jako, że jest to blog między innymi o tym, jak żyje mi się na holenderskiej ziemi, to nie mogę nie wspomnieć o tutejszym pieczywie. Od dawna większość Polaków twierdzi, że holenderski chleb jest nie dla nich. Teraz ja się wypowiem.
Często zadaje się Polakom pytanie: czego brakuje ci w Holandii? W tym momencie moja odpowiedź jest jedna: grzybobrania. Kiedyś rodacy odpowiadali najczęściej: polskiego chleba. Piszę, że kiedyś, bo teraz w Holandii polskich sklepów jest od groma. W samym Rotterdamie można spotkać ich kilkanaście. Albo i kilkadziesiąt, więc polskie pieczywo jest. Zanim w moim mieście powstał polski market, przywoziłam zamrożone chleby z Polski, a gdy się skończyły, to kupowałam holenderskie. I w sumie szło się przyzwyczaić. Gdy pierwszy raz spróbowałam tutejszego chleba, stwierdziłam, że jest jak wata. To często spotykana opinia wśród Polaków. Nie ma typowej chrupiącej skórki i jest bardziej w kształcie prostokąta. Typowy polski chleb, to kształt owalny. Z holenderskiego chleba można szybko i bez problemu zrobić kulkę. Z tym, że ja nie twierdzę, że jest zły w smaku. Da się go zjeść, całkiem smaczny. Ale żeby kanapka była syta, to zawsze kładłam liść sałaty, wędlinę, pomidora, lub ogórka i ser żółty. A tak poza tym, najbardziej smakują mi z tego chleba tosty. W konsystencji bardzo przypomina zwykły chleb tostowy.


Chleby są już pokrojone. Często posypane są np sezamem, lub innymi ziarnami. Bardzo często można spotkać chleby bardzo podobne do naszych, które można samemu pokroić w specjalnej maszynie. Trzeba zaznaczyć, że ten rodzaj jest droższy tutaj od zwykłego chleba. Zdjęcie poniżej przedstawia chleb- watę ciemny z ziarnami, ale to akurat nie mój gust.

Było o chlebie, to teraz będzie o bagietkach. Te kupuję zawsze w Lidlu. Bardzo lubię, tym bardziej, że są wypiekane na miejscu (zresztą tak, jak inne bułki). Z czym lubię je jeść? Po prostu z masłem. Muszę wspomnieć też o tym, że tutaj jest ogromny wybór różnego rodzaju bułek, które zapieka się w domu. Holendrzy zresztą mają małe piekarniki i kupują „surowe” pieczywo i w domu mają ciepłe. Ja nigdy tak nie robiłam.

Bardzo polubiłam bułki pampuchy. To taka moja nazwa. Są prawie okrągłe, puszyste (ciężko się je kroi i można też z nich zrobić kulkę), pakowane np po 10 sztuk. Mają lekko maślany i troszkę słodki smak. Według mnie najlepsze są z serkiem śmietankowym albo pasztetem 🙂 Tak wygląda ostatnio moje śniadanie.

Znajdziemy też bardzo podobne, z tym że trochę podłużne – dobre do domowej roboty hot-dogów.

A czy są tu np kajzerki? Są i nie tylko. W Lidlu znalazłam bułki niemal identyczne, jak polskie „dupki” z przedziałkiem. Są trochę mniejsze. Kajzerki, jak to kajzerki- trzeba szybko zjeść, bo po dwóch dniach są jak guma, a potem jak kamień. Gdy zostaną nam jakieś kamienie, to nie wyrzucamy. Mamy starą poczciwą, ręczną maszynkę do mięsa (polski hit) i Pan Mąż mieli w niej te kamienie na bułkę tartą.


Muszę też wspomnieć o croissantach. Są dwa rodzaje: z masłem i z nadzieniem szynkowo – serowym. Są smaczne, ale jakiś czas temu kupowaliśmy je często i teraz się przejadły. Te dwa rodzaje są niemal identyczne. Cena zależy od zawartości, więc kasjerki przy nabijaniu na kasie, często się pytają jaki rodzaj wzięliśmy.

Będzie też wpis o bułkach słodkich, bo mam kilkoro ulubieńców. Te holenderskie są naprawdę pyszne, więc warto poświęcić im kilka słów.
P.S. Nie będę robiła wpisu pt. „Minął luty”, bo po prostu nie ma o czym. Cieszę się, że już minął, bo źle się ostatnio czułam. Zmęczenie i bóle głowy dały o sobie znać, więc krótki urlop (tylko tydzień) był jak zbawienie. Wyspałam się, przeczytałam dwie książki i nabrałam sił. Teraz będzie lepiej 🙂
Do następnego 🙂
Chleby wieloziarniste lubię najbardziej. Croissanty też 🙂
PolubieniePolubienie
Kiedyś Deen w Noord-Scharwaude oferował „chleb polski” pieczony w Holandii z takim kogutkiem łowickim na folii. Był bardzo smaczny i taki gęsty. To właśnie tej gęstości brakuje mi tutaj w chlebach. te holenderskie są jak paczka chipsów – samo powietrze. Jak chce się posmarować masłem czy nawet margaryną, to zostaje taki chleb na nożu i się rozrywa. Pewnie dlatego wielu Holendrów przynosi do pracy luzem chleb, ser i wędlinę i sobie przekłada na bieżąco i je bez smarowania. Szybko przerzuciliśmy się na bulki, ale że Holandia to kraj wydajności to nikt nie piecze bułek popołudniu, aby ich nie wyrzucać. Zatem po pracy to już nie było czasem czego kupić. Rzuciliśmy się na bagietki z Jumbo – najlepsze bagietki z supermarketów w kraju moim zdaniem – szerokie, ciężkie, bardzo chrupkie pierwszego dnia i nie są twarde drugiego dnia. A trzeciego można zgrillować i zjeść jak świeżutkie chrupiące. Jednak bagietki też znikają szybko ze sklepów – pewnie też urok mieszkania na końcu świata, gdzie ludzi jest mniej więc i obrót towarem mniejszy. Kupiliśmy więc maszynę do pieczenia chleba z Lidla i pieczemy własny chleb. Strzał w dziesiątkę – nie ma problemu z dostępnością, jak się skończy wieczorem to maszynę ustawia się, że przez noc chodzi, idealnie. Dom pachnie pięknie chlebem, choć ten zapach na dłuższą metę jest przytłaczający [kuchnia, jadalnia i salon to jedno pomieszczenie] więc pieczemy chleb w bijkeuken.
PolubieniePolubienie