Dzisiaj słonecznie w Zuid Holland. Nawet rano się dało wyjść bez kurtki, której potem zapomniałam zabrać z pracy. Dzisiaj też mieliśmy drugi egzamin z języka holenderskiego. I udało mi się nawet powiedzieć coś innego, niż zamierzałam.
Trzeba było opowiedzieć o swojej wymarzonej pracy. Wszystko szło ładnie, pięknie aż dotarłam do niemal końca. Chciałam powiedzieć, że najpierw muszę zrobić odpowiednie kursy, żeby móc wykonywać zawód. Wyszło mi, że muszę zrobić kursy i potem wszystko popsuć 😳 Jakim cudem? Nie wiem, ale musiałam mówić od nowa 😀 Tam, gdzie mieliśmy lekcje, ruszyła produkcja roślin. W tym miesiącu można już kupić np bratki.

Młodziutkie warzywa i zioła też już są. W zeszłym miesiącu były zresztą „drzwi otwarte” wszystkich szklarni wokoło. Ludzie mogli wejść i zobaczyć, jak wygląda praca, co się produkuje itp. Atrakcji dla dzieci też podobno nie zabrakło. W naszej „szkole” stanął nawet taki wiatrak:





W miejscowości obok- Brielle, odbywał się festyn z okazji wyzwolenia miasteczka spod rąk Hiszpanów. Organizuje się taki co roku. Pojechaliśmy z Panem Mężem zobaczyć, co tam się dzieje. Parady i stragany z pamiątkami były około godziny 11:00-12:00. My byliśmy po południu i zastaliśmy mnóstwo ludzi w barach i przed. Holendrzy świętowali z pompą. Jak wygląda taki festyn? Domy ozdobione są siatkami rybackimi i różnymi napisami. Mieszkańcy są przebrani w dawne stroje a piwo leje się strumieniami.






Stragany się zwijały, ale udało mi się kupić wypalany w drewnie statek. Zawisł w salonie.


W mieście zakwitły magnolie. Jest ich tu mnóstwo. To chyba najpopularniejsze drzewo w Hellevoetsluis.

Rzadko zaglądamy do supermarketu Jumbo, ale ostatnio się zdarzyło. Zajrzałam na dział z winami i wzięłam z półki pierwsze lepsze. Okazało się bardzo dobre. Lubię wytrawne wina, takie żeby gębę wykrzywiło. To takie jest. A w Lidlu znalazłam świetny dip pomidorowy do krakersów.


W kwietniu był też oczywiście Dzień Króla, czyli najważniejsze święto w Holandii z licznymi paradami i koncertami. Mnóstwo osób ma wolne od pracy. My pracowaliśmy do 12:00. W naszym mieście odbywa się co roku pchli targ. Zresztą w wielu miejscowościach takie są i wtedy handlują nawet dzieci. W tym roku dzieciaków było mnóstwo i w większości można było kupić zabawki. Nic ciekawego nie znaleźliśmy, więc poszliśmy na pizzę.


W parkach pojawiło się ptactwo z młodymi:

Rozmrożone, uzbierane wcześniej grzyby w Polsce przydały się wreszcie na sos, który chodził mi po głowie od dawna. Wyszedł pyszny.


Do następnego 🙂